Nie wiem jak dla was, ale dla mnie czas przedświąteczny
jest nie tylko okresem intensywnych przygotowań do rodzinnego odpoczynku i spotkań,
ale również czasem, gdy ogarnia mnie jakaś tęsknota i sentyment za czasami
bardzo wczesnej młodości.
W owych czasach jesień, szczególnie ta ciepła i bezdeszczowa, zawsze była
dla mnie czasem, w którym mocno intensyfikowało się moje życie towarzyskie, połączone
ze wspólnym biesiadowaniem. Klasowe wyprawy w góry i przemierzanie szlaków,
weekendowe ogniska i pieczenie nad nimi kiełbasek i jabłek jak również ziemniaków
w gorącym popiele. To były naprawdę fajne czasy.
W tym roku z uwagi na dużą ilość ‘wymuszonego’ wolnego
czasu, mogłam bezkarnie oddać się sentymentalnym podróżom w okres młodzieńczej
beztroski.
Jedno wspomnienie szczególnie mocno utkwiło mi w pamięci
i powróciło bardzo intensywnie – wspólne przygotowanie tzw. pieczonek,
następnie taszczenie ciężkiego garnka na leśna polankę i pieczenie go nad
ogniskiem przez długie godziny. Po czym wygłodniali, po długim oczekiwaniu, łapczywie
jedliśmy gorące pachnące lasem danie.
Dzisiaj już nie robię pieczonek w lesie, chociaż mam ku
temu warunki. Niedaleko miejsca, gdzie obecnie mieszkam jest las z wyznaczoną polanką,
gdzie można przygotowywać grille i ogniska. Jest tam naprawdę pięknie,
zwłaszcza, że dwa kroki dalej wyłania się przepiękna plaża. Owszem wybieram się
na spacer po lesie i plaży, ale pieczonki przygotowuje w domowym zaciszu.
Uznałam bowiem, że to inny okres w moim życiu i czas nie
tylko na wspomnienia, ale tworzenie nowych rzeczy i nowych smaków, często z
nutką sentymentu z dzieciństwa, ale mocno naznaczonych moimi obecnymi kulinarnymi
doświadczeniami.
Jak się z pewnością z tytułu postu, jak również z jak zwykle, w moim wydaniu, przydługiego wstępu, domyślacie, w dzisiejszym wpisie przedstawię przepis na pieczonki. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie dodała do niego szkockich akcentów. A że żyje w kraju, który szanując swoje tradycje, jednocześnie jest otwarty na różne kultury i ich smaki, nie mogło w nim zabraknąć mocnego smakowego akcentu.
Do dzisiejszej pieczonki, zamiast tradycyjnej kiełbasy,
wybrałam pikantną hiszpańską kiełbasę chorizo. Uczyniłam to nie bez powodu.
Chorizo bowiem ma w sobie dość sporo tłuszczu, który nadaje daniu soczystości,
a ponadto mnóstwo innych smaków i aromatów, które dodatkowo ‘podbijają’ smak
mojego dania.
Jeden składnik już wam zdradziłam, pora na pozostałe, w tym ten który nieodłącznie kojarzy mi się ze Szkocją.
Składniki- porcja dla dwóch osób
-4 duże, 'czerwone' ziemniaki (
-2 średnie lub jedna duża cebula
-200 g kiełbasy chorizo
- 4 średnie marcheweki
- 4 małe czerwone buraczki
½ rzepy (brukiew
2, 3 liście kapusty
Sól i pieprz do smaku
3 łyżki oleju roślinnego
Przygotowanie:
Warzywa myje i obieram ze skórki. Kroje w dość cienkie plastry. Podobnie czynie z kiełbasą. Układam je warstwami w garnku żaroodpornym przygotowanym do zapiekania w piekarniku. Mój garnek ma wysokość około 20 cm, boki są podobnej długości.
Pierwszą warstwę stanowią ziemniaki, (które polewam 3 łyżkami oleju roślinnego), drugą marchewka, następnie cebula i rzepa.
Kolejną warstwę tworzą buraczki (układam tylko jedną warstwę)
i ponownie ziemniaki, marchewka, cebula i rzepa. Jako jedną z ostatnich układam warstwę z kiełbasy chorizo. Czynie tak dlatego, że z kiełbasy wytopi się tłuszcz, który 'otoczy' warzywa i nada im oryginalnego smaku. Ostatnią warstwę układam z ziemniaków, jak i dodaje wszystkie pozostałe warzywa.
Każdą z warstw ‘zakończoną’ ziemniakami sole i pieprze. Wszystko przykrywam liśćmi kapusty i wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 1 i ½ godziny.
Wyciągam i czekam aż danie lekko ostygnie. Pozostaje mi je już tylko zaserwować.
Smak jest obłędny! Łączy w sobie wszystko – sentyment do
pieczonek z wczesnego dzieciństwa, jak i smaki współczesnej Szkocji.
Zachęcam was do eksperymentów kulinarnych z dobrze znanymi wam daniami. Uzyskacie smaki, które otworzą was na nowe doznania kulinarne.
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz