Przepis na dzisiejszą zupę nie pochodzi z przepastnych
annałów babek i prababek moich międzynarodowych znajomych. Znalazłam go w necie
na jednym z angielskojęzycznych kanałów kulinarnych, promujących kuchnię francuską.
Nie sięgnęłam jednak po niego przypadkowo. Jak
wspominałam w poprzednim poście, ostatnie tygodnie, a nawet już miesiące, upłynęły
mi na walce z okropnym wirusem, który zaatakował moje zatoki. Nie był to Covid,
ale przebieg i objawy były bardzo podobne do panującej obecnie mutacji. Czułam
się okropnie i wiele rzeczy sobie odpuściłam, w tym domowe gotowanie. Wiosnę i
początek lata uważam, pod wieloma względami, za stracone w tym roku.
Wracając jednak do przepisu na dzisiejsza zupę - wiem jak ważne jest prawidłowe odżywianie przy wszelkiego rodzaju chorobach i jak w rekonwalescencji, po nich, pomaga; potrafi postawić człowieka na nogi. Ale jak tu gotować, gdy po długim dniu ‘potyczek z klientami’ ma się jedynie siłę na szybki prysznic i doczłapanie do łóżka. Wirus na tyle osłabił mój organizm, że gotowanie w domu, po powrocie z pracy, często, nie wchodziło w grę.