Wielu z was szczególnie tych, którzy ostatnio, polubili mój blog na Facebooku (za co bardzo wam dziękuję), z pewnością zastanawia się, dlaczego na moim blogu nie ma przepisów na szkockie bożonarodzeniowe potrawy. Przyczyn jest kilka, ale najważniejsza z nich to nieskończony remont w mojej kuchni, który skutecznie uniemożliwia mi ostatnio gotowanie. Niestety nie udało mi się pospinać wszystkich terminów i na efekt końcowy muszę poczekać do połowy stycznia. Cóż nie wszystko zawsze wychodzi tak jakbyśmy chcieli. Na szczęście święta w tym roku spędzam poza domem i niedokończony remont kuchni, nie spędza mi snu z powiek. Nie chce was jednak rozczarować i obiecuje, że jeszcze przed Wigilią zamieszczę świąteczny, niezbyt skomplikowany w wykonaniu przepis.
W tak zwanym międzyczasie chciałam was zachęci do wykonania przepyszniej, bardzo popularnej na Wyspach surówki – Colesław. To chyba jedyna surówka, powszechnie tu spożywana, w rożnym towarzystwie. Nawet zadeklarowani mięsożercy od niej nie stronią. Można ja kupić w każdym sklepie. Ja preferuję tę w domowym wykonaniu. Po pierwsze, wiem jakie dodaje do niej składniki, a po drugie nie ma w niej, z pewnością, tych wszystkich dodanych do niej konserwantów.