Są takie warzywa, które możemy kochać lub nienawidzić (jak
wiele innych rzeczy w naszym życiu). Taki dokładnie stosunek mają Brytyjczycy do
brukselki. (w kontekście przeprowadzonego Brexutu może to mieć znacznie głębsze
znaczenie). Warzywo to jest jednym z tzw. dyżurnych na świątecznym stole. Oprócz
pieczonych ziemniaków, marchewek i rzepy jak i wszelkiej maści drobiu, serwuje się,
w jego trakcie, brukselki, ugotowane w osolonej wodzie.
Brukselki z bożonarodzeniowego obiadu są tu tematem żartów
i licznych memów. Co ciekawe, każdy, nawet największy ich przeciwnik nie wyobraża
sobie świątecznego obiadu bez ich udziału.
Jak się z pewnością domyślacie ja należę do miłośników
tego warzywa. A że hołduję zasadzie, że warzywa najlepiej smakują o właściwej
dla nich porze roku to brukselka dość często gości na moim stole w zimowych miesiącach,
nie tylko z okazji świątecznego obiadu.
Zresztą nie tylko na moim. Wiele tutejszych gwiazd kuchni,
na czele z Jamie Olivierem, stara się to warzywo odczarować i przekonać jego przeciwników
do zaprzyjaźnienia się z potrawami z jego udziałem w roli głównej.
Daleko mi do mistrzów brytyjskiej czy ogólnie jakiejkolwiek
kuchni, ale ja też mam swój sposób na brukselkę i dzisiaj zamierzam się moim
przepisem z wami podzielić.
Mam nadzieje, że wszystkich przeciwników jego przeciwników,
po tym wpisie do niego przekonam, a tym z was, którzy są już do niego
przekonani, podsunę pomysł na inne jego zaserwowanie.